STEAMCREAM cichaczem podbijał blogosferę, kiedy to ja mu się tak przyglądałam, ale tak trochę z boku. Naczytałam się, że świetny, że warto go kupić, ale sama nigdy się na to nie odważyłam, bo wiedziałam, że ma zapach lawendy. A ja za nią nie przepadam. Jako kwiat mi się ogromnie podoba, jako zapach – nie cierpię. Tak się jednak złożyło, że kiedy ja już zapomniałam o tym kremie to wtedy dostałam go od Sephora. I tak powolutku, dzień po dniu…
No i się zakochałam. Dzisiaj nieco go przybliżę, bo chciałabym, żeby dobra opinia szerzyła się dalej. W tytule napisałam, że to jest krem prawie idealny. Dlaczego prawie? Jak się pewnie już domyślasz – przez ten lawendowy zapach! Dla kogoś może być to olbrzymia zaleta, ale dla mnie jest to wada tego kosmetyku. Jedyna wada.
STEAMCREAM jest wysokiej jakości naturalnym kremem nawilżającym, odpowiednim do każdego typu skóry.
STEAMCREAM jest ręcznie robionym kremem, respektującym najbardziej restrykcyjne wymogi, aby intensywnie nawilżyć i odżywić skórę.Zastosowanie pary, aby zoptymalizować działanie składników ręcznie mieszanych jest naturalną metodą produkcji. Technika, pochodząca z XVIII wieku została dostosowana do nowoczesnego kremu do skóry. Zapewnia ona niezrównaną lekkość połączoną z natychmiastowym wchłanianiem intensywnie działających składników.
STEAMCREAM moim przyjacielem
To o czym pisze producent jest absolutną prawdą. Krem wchłania się niesamowicie szybko, ale nie znaczy to, że słabo nawilża. Krem świetnie zmiękcza i koi skórę. Nawilża i regeneruje, jesteśmy w stanie poczuć to każdego dnia. Stosuję go zarówno rano jak i wieczorem. Rano, kilka minut po nałożeniu kremu wykonuję makijaż, idealnie się sprawdza pod makijażem. Nie zostawia lepkiej warstwy, a skóra naprawdę wydaje się, jakby w jakiś magiczny sposób była lepsza, milsza, gładsza. Ładniejsza!
Można go używać również na inne partie ciała, ja tego nie robię, bo po prostu chciałabym, aby mi wystarczył na jak najdłużej.
Teraz mamy sezon grzewczy i to właśnie teraz najlepiej widać jego działanie. Kiedy używam go na noc to moja skóra wcale nie jest przesuszona po całej nocy – jak to nieraz miało miejsce przy innych kremach. Może nie miałam nigdy jakichś większych problemów, ale zawsze zimą miałam jakieś suche skórki na czole, która musiałam dodatkowo mocno nawilżać. Teraz nie mam z tym problemu i wiem, że to zasługa tego kremu.
Bardzo dobrze sprawdza się przy nawilżaniu nosa podczas kataru i katowania nosa chusteczkami. Zero zaczerwienień czy otarć!
Ma super opakowania, o którym możesz sama zdecydować!
Krem STEAMCREAM ma świetne pudełeczka. Są aluminiowe, o zróżnicowanym designie. Ale niezależnie od wybranego designu, czy to jakieś zwykłe opakowanie czy takie świąteczne w śnieżynki jak ja mam – w środku zawsze znajdziesz oryginalny krem. Tutaj nie ma żadnych wersji. Mamy ten sam produkt, o identycznych właściwościach.
Gdzie go kupić?
Krem kosztuje 79 zł za 75 ml. Cena jest naprawdę bardzo zachęcająca, nie ma się co dziwić, że ten kosmetyk jest tak lubiany. Możesz go kupić tutaj, w sklepie Sephora. Z całego serca polecam ten produkt, ja na pewno jeszcze nie jedno opakowanie zużyję!
Dla mnie tez byk zaskoczeniem. Najpierw kupilam go z ciekawosci (i z mysla, ze smieszny renifer bedzie siwetnym akcentem swiatecznym w lazience), ale patrzac jak moja sucha skora jest swietnie nawilzona i jak ladnie ja koi gdy potrzeba mysle, ze bedzie to moj staly punkt. Do tego jest bardzo wydajny!
Ja go ostatnio sporo zużyłam do zadania specjalnego jakim było nawilżanie nosa przy katarze ;) No ale spisał się na medal, praktycznie nie było widać, że mam jakikolwiek katar (gdyby jeszcze ukryć te wszędzie walające się chusteczki higieniczne…) ;)
Myślę, że mogę go nazwać ulubieńcem roku 2016!
No to chyba trzeba wypróbować, skoro taki świetny :) opakowanie przyznam, że prześliczne, fajnie, że można wybrać sobie inną wersję kolorystyczną.
Bardzo polecam, nie jest aż taki drogi, a sprawdza się rewelacyjnie. Na pewno go kupię ponownie. Te wszystkie zachwyty nad nim, które czytałam, nie były jednak bezpodstawne :)
Kiedyś zastanawiałam się nad tym kremem, ale stwierdziłam, że skoro ma być super dla każdego – to pewnie będzie do niczego. Ciężko jest mi dobrać krem, ponieważ wiele z nich mnie zapycha i obawiam się, że z tym byłoby to samo :C
Bardzo podoba mi się pomysł z wieloma rodzajami opakowań – każdy może wybrać taki wzór, jaki chce :D
A jaki krem Cię nie zapycha? Masz cos takiego swojego sprawdzonego?
Jak na razie dobrze sprawdził się tylko Effaclar H i Toleriane Ultra Fluide z La Roche Posay. Używam ich na zmianę z żelem aloesowym i na szczęście z moją skórą nie jest tak źle, ale nadal nie znalazłam dobrego nawilżacza. A sam Effaclar Duo nie wystarcza ;/
U mnie tak samo Effaclair Duo nie sprawdził się na dłuższą metę, zawsze musiałam czymś ekstra nawilżać ;/
Moja skóra wysuszona jest głównie przez retinoidy, a zimą dochodzi do tego suche powietrze w mieszkaniu :c Teraz czekają na mnie jeszcze kremy Beauty OIl, które wygrałam w konkursie, ale jak one nie zdadzą egzaminu, to pomyślę nad Steamcreamem :) Nie wiem tylko, czy się przekonam do tego zapachu :P
Piona ja też nie lubię lawendowego zapachu ;D
Najgorszy, jaki może być :D Już wolę morską kostkę do kibla!
Ewentualnie leśną ;D
jakie ładne opakowanie tego kremiku ;) u mnie za taką cenę by się nie sprawdził.. bo zawsze mam tak, że kupię jakiś krem uzyje kilka razy i leży potem bezużyteczny ;D
A bo może żaden nie rozkochał Cię w sobie jeszcze ;)
Może i tak ;)
Już kiedyś o nim słyszałam, chyba sobie sprawię. Obecnie zmagam się z przesuszoną skórą…Nawet lawenda mi niestraszna.
Mnie z przesuszeń świetnie wyratowały kremy Sylveco oraz Biolaven. Tydzień, dwa i cera wraca do siebie, dlatego zawsze mam cos w zapasie na kryzysy. Polecam!
Przeglądam ofertę Sylveco, na razie jestem nieco zagubiona. Skłaniam się ku temu z betuliną. Chyba,że pamiętasz jakiś konkretny krem tej marki lub Biolaven, jakiego używałaś?
Sylveco to krem brzozowy z betuliną tylko w słoiczku, a nie wersja lekka. Lekka jest fajna, ale szybciej się wyprowadzisz słoiczkiem. Musisz wziąć pod uwagę, że ten krem nie jest mistrzem zapachu, jest dosyć tłusty i nie umiem go porównać do niczego innego. Na noc idealny, ale na dzień to trzeba dobrą chwilę mu dać, żeby móc nałożyć makijaż. Wiosną zeszłego roku miałam też drugą wersję, ale zostawiłam w Polsce i nie wiem czy to był brzozowo-rokitnikowy czy brzozowo-nagietkowy. Też śmierdziuszek, szybko też mi przesuszenia wyleczył, ale pamiętam, że mogłam zauważyć, że mi ciut ocieplał koloryt skóry, jakbym się marchewki najadła za dużo ;)
Piękne opakowanie, w sumie to trochę mi przypomina krem Bambino. Chyba go sobie kupie jak mój krem na noc się skończy, nadal szukam ulubieńca i uwielbiam zapach lawendy. Pozdrawiam :)
To będzie idealny dla Ciebie, ja to bym chciała inny zapach i wtedy nie rozstawałabym się z tym kremem na krok już ;)
Podoba mi się opakowanie tego kremu – takie trochę retro.
…a tak w ogóle, to jak można nie przepadać za zapachem lawendy? ;O
A no można, śmierdzi mi i tyle, o ;)
No trudno. Żyć trzeba dalej :D
Ja również nie cierpię zapachu lawendy :D Ale dla takiego cudeńka chętnie przezwyciężę moją nienawiść do tego zapachu :D Kusi mnie ten krem niemiłosiernie :) Dziękuję za wpis, pozdrawiam :)
Warto się skusić, obiecuję! Buziaki :)
Tyle o nim wszyscy piszą, że chyba faktycznie czas coś z tym zrobić. A mnie tam też lawenda wcale dobrze nie pachnie, za bardzo mi się kojarzy z zapachami toaletowymi ;)
Albo jeszcze babciowe odświeżacze do szaf tak pachną! ;)